ZAINSPIRUJ SIĘ
Najczęściej mówię o dżizas i się miotam, czyli Matka jest tylko jedna
- Ewa Moskalik - Pieper
- 7 lutego 2018
- 8 MIN. CZYTANIA
Kiedyś w takiej przyjacielskiej rozmowie za znajomym psychologiem, na swoje utyskiwania, że to i tamto mi nie wyszło jako młodej mamie dwójki dzieci, usłyszałam: „jesteś najlepszą mamą dla swoich dzieci”, czyli mogłabym to przekuć w „matka jest tylko jedna”? 🙂 Skąd ta nazwa? Jakie przesłanie za nią stoi?
Ja dopiero teraz widzę, że nazwę mojego bloga można tak interpretować, ale geneza „matki tylko jednej” wywodzi się z… dowcipu.
Kiedy zakładałam blog krążył taki dowcip o Jasiu, któremu mama kazała przynieść dwie butelki wódki chyba, czy mleka, a on zajrzał do tej lodówki i odkrzyknął: Matka! Jest tylko jedna! Jakoś tak.
Pół godziny przed założeniem bloga ktoś mi opowiedział ten dowcip i tak już zostało. Ale nie będę się bronić przed Twoją interpretacją, myślę, że do aktualnych treści na blogu nawet bardziej pasuje 🙂
Czytając Twój blog i patrząc na zdjęcia, odczuwa się duży dystans do siebie i do macierzyństwa. A przecież mamy często starają się być za wszelką cenę perfekcyjne. Jaką jesteś mamą? Z dystansem, czy zapiętą na ostatni guzik?
Jestem mamą, która rano biega po domu i jęczy „o dżizas, o dżizas, o dżizas, spóźnimy się, no spóźnimy się, załóż buty, proszę cię załóż buty, a gdzie twój brat, o dżizas, o dżizas, nie pij wody z kibla, weź szklankę i tu sobie nalej, szklanka brudna, trzeba umyć, o dżizas, o dżizas, płyn się skończył, ubrałeś już buty?” Coś w tym stylu.
Choć zdarzają mi się takie poranki, gdzie wszystko idzie jak z płatka, ja wstaję przed dziećmi, piję na spokojnie kawę i wszystko odbywa się bardzo spokojnie, wtedy je celebruję pięknym statusem i wszyscy myślą, że to u mnie norma, tymczasem sam mój starszy syn stwierdza, że najczęściej mówię „o dżizas” i się miotam, więc jego wersja niech będzie tą ostateczną 🙂
Jak sobie radzisz, gdy dzieci nie słuchają? (mam nadzieję, że czasem nie słuchają :)) Masz jakieś złote rady?
Ja też ich czasem nie słucham. Wtedy one powtarzają i powtarzają, na czym im zależy. Staram się brać z nich przykład 🙂
Myślę, że złotą radą jest po prostu pogodzenie się z tym, że dzieci jak normalni ludzie nie muszą się nas słuchać zawsze i wszędzie. I jasno komunikować, o co nam chodzi.
Kiedy dziecko słucha wciąż zakazów, to oczywiste, że w pewnym momencie się wyłączy i słuchać przestanie, bo po co, skoro to stara śpiewka i usłyszy to samo, co zawsze?
Między „nie ruszaj” a „jak tego dotkniesz, możesz się oparzyć” jest duża różnica 🙂
A pomysły na wpisy na blogu – choćby ostatni o mówieniu dziecku „nie”, skąd czerpiesz wiedzę? Z poradników, książek, internetu, czy po prostu z przyglądania się codziennemu życiu? A może testujesz na swoich dzieciach najpierw sposoby na skuteczną komunikację? 🙂
Moje czytelniczki są pomysłodawczyniami 70 procent tekstów na blogu. Zaczęło się od dialogów z synem, które publikowałam, bo wydawały mi się zabawne i dziewczyny zadawały pytania, jak osiągnąć taką relację z dzieckiem.
Żeby to wyjaśnić, potrzebowałam czegoś więcej niż wiedzy praktycznej, zaczęłam więc czytać poradniki, robić jakieś szkolenia dostępne w internecie, a wtedy rozmowa z dziećmi zaczęła mi jeszcze lepiej wychodzić. I tak to się pociągnęło.
Ale tematy podsyłają mi głównie czytelniczki. Na przykład jeden z ostatnich tekstów o lumpeksach powstał, bo zajawiłam na instastory, że jadę do ciuchlandu i dostałam z 50 wiadomości, co kupiłam w tym ciuchu. Zamiast odpisywać każdej z osobna, zrobiłam krótki filmik. A jak miałam filmik, to napisałam tekst 🙂
6 lat temu porzuciłaś Warszawę i przeniosłaś się na Mazury. W czasach, kiedy wszyscy garną się do miast, to dość nieoczekiwana decyzja. Czy trudno było ją podjąć? Nie żałujesz?
Ja obserwuję coś kompletnie przeciwnego – wszyscy nagle chcą mieszkać na wsi 🙂 Ale w sumie – dlaczego nieoczekiwana?
W mieście mieszkałam w wynajmowanym mieszkaniu bez stałej pracy i możliwości wysłania dziecka do żłobka czy przedszkola, bo nie miałam szans na meldunek (wówczas wymagany). Na prywatne przedszkole nie byłoby mnie stać.
A na wsi czekał na mnie dom, co prawda do remontu, ale zawsze, i rodzina, a dodatkowo spokój, przedszkole i czyste powietrze. Tylko głupi by się w mieście kisił 🙂
Tej decyzji nie żałuję, jedna z lepszych w moim życiu 🙂
Jaka jest różnica między mamą wiejską, a mamą miastową?
Żadna. Dzieci wszędzie są dziećmi.
To jak na co dzień wygląda Twoje „wiejskie” życie? Takie życie „Matki tylko jednej” od kulis 🙂
Leniwie. Jestem leniwa. Zamiast odpowiedzieć na Twój mail, jak obiecałam w poniedziałek, zajęłam się innym tekstem i męczyłam je po kilka godzin, a potem grałam w Wiedźmina, żeby odreagować tydzień wakacji z dziećmi i nacieszyć się tym, że ten tydzień spędzają u babci. Lubię nic nie robić.
Wkurza mnie to, że mam prawo jazdy i nie mam już wymówki, żeby wysłać kogoś po zakupy. Muszę sama się zebrać, ubrać, umalować, wyjść z domu i jechać 15 km do miasta, żeby kupić, co trzeba. Taki wyjazd to minimum 1,5 godziny.
Przez półtorej godziny to ja bym prawie tekst na blog skończyła – okropne marnotrawstwo!
Choć zazwyczaj obiecuję, że skończę tekst, a zamiast tego układam coś z chłopakami albo opanowuję ich popołudniową zabawę, która w każdej chwili może się w bójkę przerodzić.
Czy coś Ci sprawia trudność, albo sprawiało na początku przy prowadzeniu bloga? np. niemoc twórcza? brak pomysłów? albo po prostu Ci się nie chce? Czy lubisz prowadzić bloga?
O, pytałaś się o wiejskie życie. Jednym z jego przywar jest brak internetu i to mnie stopowało przez pierwsze cztery lata prowadzenia bloga. Tak, cztery.
Dopiero od roku mam dobry internet i jako taki komfort prowadzenia bloga i radości z kontaktu czytelnikami, co przez te lata trzymało mnie przy życiu i sprawiało, że nie rzucałam blogowania w cholerę.
Skąd odwaga w komentowaniu rzeczywistości? Nie zawsze ubierasz wszystko w „ładne słowa i zwroty”, nie owijasz w bawełnę. Nie boisz się, że zniechęcisz jakieś Czytelniczki do siebie, do swojego bloga?
Jaka odwaga? 🙂
Odwagą byłoby ubierać to, co myślę, w piękne słowa i starać się nikogo nie urazić, bo po pierwsze – musiałabym udawać, że nie jestem sobą, co rzadko wychodzi i zawsze coś wyłazi na wierzch, a po drugie – nawet płatki kwiatów mogą komuś wleźć za powiekę i urazić. Nie da się. Wszystko może kogoś urazić.
Mam taką jedną hejterkę, która od lat śledzi mojego bloga i zbiera moje potknięcia. Jak nie może czegoś znaleźć, to sobie interpretuje zwykłe posty tak, żeby wyszło, jaka jestem zła i beznadziejna.
Na przykład, kiedy piszę, że nie daję dziecku kar, to ona wyciągnie jakiś mem sprzed dwóch lat, w którym żartuję, że zjadłam dziecku czekoladkę „za karę”, żeby miał zdrowe zęby i wyśle mi to, jako dowód, że jestem hipokrytką. Ludzie mają czas na takie rzeczy i jak się uprą, to ze świni zrobią kolibra.
Staram się, zarówno w życiu, jak i na moich kanałach unikać osób, które albo źle życzą, albo są z natury złośliwe lub chcą się podbudować czyimś kosztem. Nie jest to nikomu potrzebne do szczęścia.
Chcę się obracać wśród takich matek, jak ja, które wieczorem cieszą się, że dzieci poszły spać i planują, ile to one nadrobią wieczorem z pracy, ale po pięciu minutach chrapią ze zmęczenia i następnego dnia wstają z wiarą, że dziś będzie lepiej. O wiele lepiej 🙂
Co się będzie działo na blogu w 2018 r.?
Nie wiem. Mam dużo celów, do których dążę, ale czy one zostaną zrealizowane, to ręki sobie nie dam uciąć 🙂
Bardzo dziękuję Ci za rozmowę 🙂
Rozmawiała: Ewa Moskalik Pieper
Zdjęcia: archiwum prywatne Joanny Jaskółki.