ZAINSPIRUJ SIĘ
W biznesie pomogły mi znane blogerki, a ja to kobiece wsparcie podam dalej
- Agnieszka Szynal-Majewska
- 23 lutego 2020
- 9 MIN. CZYTANIA
Zawsze wolałam pracować z mężczyznami
Nieco się to gryzło z moim feministycznym zacięciem, ale takie były fakty i nic nie mogłam na to poradzić. Już w szkole podstawowej czułam, że jest mi po drodze raczej z chłopcami, którzy stawiali na prostotę i logikę.
Skomplikowane rozgrywki wewnątrz dziewczyńskich grup były dla mnie odległe niczym inne galaktyki we wszechświecie. Nie chciałam zostać ani aktorką, ani fryzjerką, jak moje koleżanki, za to wymyśliłam sobie, że cudownie byłoby prowadzić życie detektywa, niczym bohaterowie uwielbianych przeze mnie książek Chmielewskiej i Bahdaja. To były moje początki wchodzenia w męskie buty.
Gdy rozpoczęłam swoją pierwszą pracę wcale, ale to wcale nie zmieniłam zdania. Lubiłam proste dążenie do celu, przy użyciu jak najbardziej optymalnych środków, bez komplikacji i wydawało mi się, że o wiele łatwiej o takowe właśnie wśród mężczyzn. Chciałam pracować w ten sposób.
Parytety? To absolutnie kosmiczny pomysł, myślałam wtedy. Do roboty! Inteligencja w połączeniu z ciężką pracą i dobrym zorganizowaniem wydadzą plony. Żadnych forów! Wszystko osiągniemy same.
Kiedy zostałam mamą zmieniłam punkt widzenia
Bycie matką sprawiło, że nagle moje pielęgnowane wcześniej czule przekonania stanęły na głowie. Już w ciąży musiałam dostosować się do nowej sytuacji. Miałam anemię, przeszłam ciężkie zapalenie oskrzeli, pojawiły się również inne poważniejsze problemy zdrowotne. Znosiłam tę ciążę źle pod każdym względem.
Po urodzeniu syna wcale nie było lżej. Wysoko wrażliwe niemowlę, pomimo że kochane najmocniej jak się tylko da, potrafiło doprowadzić mnie na skraj rozpaczy. Pierwszy raz w życiu zupełnie sobie nie radziłam.
Ogarnęła mnie dzika zazdrość w stosunku do mężczyzn! Znienacka okazało się, że już nie jesteśmy równi, że to my nosimy dzieci w brzuchu i przeżywamy wszystkie związane z tym niedogodności (choć szczęście oczywiście też), że to my je w bólach rodzimy, że to my mamy piersi pełne mleka, którym możemy je wykarmić.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia! Dotarło do mnie, że wraz z macierzyństwem nasza równość się kończy. To tu tak naprawdę zaczyna się prawdziwy szklany sufit! Chciałam być z moim dzieckiem najbardziej na świecie, ale nie zmieniało to faktu, że zaczynałam sobie zdawać sprawę jak bardzo wpłynie to na moje życie zawodowe.
Mężczyźni mają łatwiej i lepiej?
Bielmo spadało mi powoli z oczu, również jeśli chodzi o inne sprawy związane z pracą. Odkryłam, że byłam do tej pory w mocno uprzywilejowanej sytuacji, bo prezes firmy, w której przez lata pracowałam nigdy nie faworyzował własnej płci i miał w tej kwestii bezdyskusyjnie równościowe podejście.
Awansowałam na dyrektorskie stanowisko nawet nie dostrzegając szklanego sufitu. Nie taka jednak była nasza polska rzeczywistość. Statystyki były bezlitosne – według Deloitte, w kraju nad Wisłą w 2017 roku, kobiety stanowiły tylko 13% w zarządach firm! Jeśli chodzi o własne firmy, to tylko co trzecia prowadzona jest przez kobietę, a i tak większość z nich to firmy jednoosobowe.
Rozejrzałam się po rodzimej dla mnie branży reklamowej i dostrzegłam, że choć wprawdzie jest sporo kobiet na wyższych stanowiskach, to i tak do równości jeszcze daleko. Istotne sprawy (czytaj: takie, w których chodzi o duże pieniądze), załatwia się wciąż w „swoim gronie”, to znaczy między mężczyznami.
Przypomniałam sobie opowieść koleżanki, która awansując na ważną pozycję w dużej korporacji, musiała tłumaczyć się prezesowi, jak zamierza sobie poradzić skoro ma dziecko. Tu jest pies pogrzebany!
Czy zatem jesteśmy skazane na przegraną? Czy zawodowy sukces to męska sprawa? Czy trzeba wejść w męskie buty, żeby go osiągnąć?
Moja własna firma i pierwsze porażki
W końcu – stało się! Nie wyobrażałam sobie siebie nie pracującej, ale też nie chciałam zrezygnować z wychowania moich dzieci. Miałam plan ułożyć swoje życie tak, żeby było w nim dostatecznie dużo miejsca na obie części mnie samej.
Założyłam własną firmę. Sklep internetowy Jadłosfera, z lokalną i naturalną żywnością. Obmyśliłam starannie, że wszystko w nim będzie testowane na sobie i bliskich, a w opisach produktów pojawią się sprawdzone i proste przepisy na ich wykorzystanie.
Przeczytaj także: Jakie były początki Jadłosfery!
Ruszyłam! Niestety moje plany (a uważałam się za wirtuozkę realizowania planów), wzięły w łeb. Źle oszacowałam zasoby czasowe potrzebne do realizacji zadań. Źle oceniłam także konieczne zasoby finansowe (zwłaszcza te marketingowe).
Nie domyślałam się nawet, jak bardzo jest się na cenzurowanym próbując stworzyć coś swojego i jak czasem ci wszyscy, którzy na podobne szaleństwo nie mają odwagi, potrafią czekać na Twój upadek (najlepiej taki z wielkim hukiem!); wspierających jest zdecydowanie mniej.
Skala mojego biznesu była wciąż za mała, Jadłosfera nie rosła w takim tempie jak sobie wyobrażałam.
Poprosiłam o wsparcie inne kobiety – i je dostałam!
Próbowałam różnych sposobów na rozruszanie swojego biznesu. Jedne pomagały, inne przeciwnie, wręcz oddalały mnie od celu. Pchałam ten wózek dzięki własnemu uporowi, który odziedziczyłam po dziadku z Galicji i bezustannemu wsparciu męża (stokrotne dzięki!).
Aż kiedyś odważyłam się poprosić o pomoc inne kobiety. Blogerki, które wiedzą dobrze, co to znaczy prowadzić swoją firmę i jakie to czasem bywa żmudne zadanie.
Początkowo bałam się nawet myśleć o tych najważniejszych, tych ze świecznika. Jadłosfera była mała, nie równała się wielkim korporacjom, które często gościły na łamach ich blogów i które (wiedziałam to dobrze pracując przez lata w branży reklamowej) dysponowały ogromnymi budżetami. Opanowałam jednak strach i zapytałam.
I to był moment, od którego wszystko się zmieniło. Jadłosfera zaczęła rozrastać się w tempie, o którym wcześniej mogłam tylko pomarzyć, i wciąż się rozrasta…
Duże i znaczące blogerki zdecydowały się mnie wesprzeć na zupełnie specjalnych warunkach. Dostrzegły, jak wiele włożyłam serca i pracy w stworzenie Jadłosfery i wyciągnęły do mnie pomocną dłoń; a konkretniej zaprzęgły do roboty swoje pisarskie i fotograficzne umiejętności i wsparły mnie dobrym słowem oraz przepięknymi zdjęciami moich produktów umieszczonymi na swoich bardzo poczytnych blogach.
Jak to zadziałało!
Kłaniam się w pas zwłaszcza Kasi Tusk z Make Life Easier i Zosi Cudny z Make Cooking Easier, czyli blogerkom, które są absolutnie „top of the top” w swoich kategoriach. Pięknie dziękuję również Life Managerce, autorce cudownego bloga o życiu w rytmie „slow”.
Celowo wymieniam je personalnie, bowiem jest we mnie wdzięczność, zwłaszcza, że nie wszyscy (i nie wszystkie) potrafią zejść z wyżyn swojego wysokiego mniemania o sobie i zauważyć debiutantów.
Kołacze się teraz we mnie nieśmiała myśl, że truizmy wypowiadane wielokrotnie na łamach prasy, te o siostrzanej pomocy i siostrzanej życzliwości, z którą powinny się nawzajem traktować kobiety są tak bardzo prawdziwe.
Jeśli chcemy osiągać sukcesy, to kto nam pomoże jeśli my same sobie nawzajem nie pomożemy?
Dajmy sobie wsparcie na kobiecych zasadach!
Mamy chrapkę na męskie flanki? Nie wchodźmy w męskie buty.
Dziękując jednej z blogerek za pomoc i życząc jej wesołych świąt, tak dobrze rozumiałam, jakie to ważne dla niej święta. Pierwsze ze swoim dzieckiem. Sama przypomniałam sobie szał, który mnie ogarnął, gdy urodził się mój pierworodny syn.
Hormony rozszalały się do tego stopnia, że na gwiazdkę podarowałam albumy ze zdjęciami mojego potomka nie tylko Dziadkom (którzy owszem, byli zadowoleni), ale też mojemu młodszemu Bratu, który w owym czasie w głowie miał raczej jeszcze wieczorne wyjścia „w miasto”, niż rodzinne ckliwości…
Kto tak dobrze zrozumie kobietę, jak nie inna kobieta?
Kto tak dobrze będzie wiedział, jaki trud kryje się za stwierdzeniem „łączenie macierzyństwa z karierą zawodową”? Nikt nie zrobi tego za nas! To my musimy sobie nawzajem pomagać, jeśli chcemy osiągać sukcesy.
Dobro wraca. W tym artykule solennie się zatem zobowiązuję, że jeśli kiedyś osiągnę pozycję, która pozwoli na pomaganie innym kobietom i zgłosi się do mnie debiutantka z pomysłem, w który uwierzę (bez tej wiary bowiem się nie obejdzie, tak jak nie obeszłoby się bez wiary blogerek, które mi pomogły w Jadłosferę), pomogę jej na tyle, na ile tylko dam radę.
Zostawiam Was z takim oto apelem – niech kobiety rozmawiają z kobietami o swoich „kobiecych biznesach”. Róbmy to w swoim gronie. Tak jak mężczyźni. Zawalczmy wspólnie o szacunek do tego, co tworzymy! Wtedy zaczniemy się liczyć (również w grze o pieniądze, które dają przecież niezależność i uznanie).
Zdjęcie: archiwum prywatne Agnieszki