ZAINSPIRUJ SIĘ
Matka pracująca, choć niezatrudniona
- Listy do Redakcji
- 27 listopada 2012
- 3 MIN. CZYTANIA
Wróć do pracy! Kiedy zaczniesz zarabiać? Jak długo będziesz jeszcze siedzieć w domu?
Ze wszystkich stron bombardują mnie te same pytania. Ba! Wręcz zarzuty. Jak ja śmiem siedzieć w domu i nie wyrabiać krajowej normy? A ja nie dość, że nie wychodzę codziennie do pracy, nie prowadzę własnej firmy, to od dawna nie tłumaczę zatwardziałemu otoczeniu, że nie jestem obibokiem. Bo i po co?
W naszym społeczeństwie zakorzeniły się dwa stereotypy matek. Według nich jak już nie wykazałaś się wystarczającą ostrożnością (bo przecież niemożliwe żebyś planowała) i zostałaś matką, to albo zostajesz kwoką w podomce, albo prosto z porodówki pędzisz do wielkiej korporacji w obawie przed młodszą, bezdzietną konkurencją. Jeśli mieszkasz w małym miasteczku jak ja, od razu ktoś próbuje cię przekonać do którego obozu powinnaś przystąpić, nie specjalnie przejmując się twoimi argumentami.
Ale od początku. W ciążę zaszłam świadomie, zaczynając trzeci rok studiów. Mąż postawił jeden warunek: jak nie przestaniesz się tak wszystkim stresować bierzesz urlop dziekański. Cóż było robić? Przestałam. Urodziłam Zosię i po trzech miesiącach obroniłam pracę licencjacką na bardzo dobry. Nie z oceny jestem dumna a z tego że byłam jedyną studentką na roku decydującą się na autorskie scenariusze lekcji. Po przeczytaniu próbki moich umiejętności Pani promotor powiedziała: „zajmuję się tą dziedziną od lat i pani tworzy lepsze scenariusze od moich. Proszę nie zmarnować talentu, pani to po prostu czuje.”
Na studiach magisterskich nikt nie podjął się promowania pracy z zakresu metodyki, niechętnie też podchodzono do moich propozycji. Po wielu walkach napisałam pracę o przemianach oświatowych po 1989 roku, brnąc przez prawo oświatowe po to by w rozdziale trzecim przedstawić sytuację polskich nauczycieli, to na czym mi najbardziej zależało. Walka trwała, kłody rzucano a promotor… Promotor to wspaniały człowiek o którym nawet pisać nie potrafię bo najprawdopodobniej nigdy nie spotkam człowieka z taką klasą. Wierzył w słuszność moich poglądów i walczył razem ze mną. I znów bardzo dobrze, uznanie komisji, satysfakcja i poczucie zwycięstwa.
I teraz się zaczęło. Skoro jestem magistrem to powinnam zasilić szeregi klasy robotniczej. A ja uparcie siedzę w domu z dwuipółletnią córką, pod ręką, zamiast odbierać ją po pracy z placówki opiekuńczo-wychowawczej. Piszę scenariusze które zajmują pierwsze miejsca w konkursach pedagogicznych, piątego grudnia biorę udział w promocji książki w której znajduje się mój debiut w postaci opowiadania kryminalnego. Z promocji jadę do Opola odebrać nagrodę za esej literacki, a potem wracam realizować kolejne projekty, przerywane warsztatami samorealizacji i kursami. Jak chcę odpocząć od komputera zabieram aparat i poświęcam się drugiej, przed rokiem odkrytej pasji – fotografii amatorskiej.
Jestem szczęśliwą mamą pogodnej i świetnie rozwijającej się dziewczynki, tworzę, spełniam się, zarabiam, a mąż wypina dumnie pierś, szczęśliwy że nie narzekam, nie marudzę, a do tego ma ciepły dom. Nie mieszczę się w standardach? Trudno. Nauczyłam się, że to nie stereotypy, nie standardy mają mnie określać. Ja to ja. Matka pracująca, choć nie zatrudniona.
Marta Sikorska
Zdjęcie: Pixabay