ZAINSPIRUJ SIĘ
Nawet bardzo uważni rodzice bywają zaskoczeni zmianami jakie zachodzą w codzienności z nastolatkiem. Czy zawsze tak jest? Czy można się do tego przygotować i kiedy warto zacząć? Jakie są twoje doświadczenia?
Zacznę od pytania, czy zawsze tak jest. Jedna z najlepszych rad, jakie usłyszałam w drugiej ciąży, to by przygotować się na to, że moje dzieci będą różne. Kiedy więc dwie moje córki mogą tak bardzo różnić się od siebie, to każde dziecko będzie inne, jedyne w swoim rodzaju. Kiedy zaczynają dorastać “to” może zacząć się szybciej lub później i przebiegać mniej lub bardziej burzliwie. Dlatego uniwersalnym kluczem nie są metody, narzędzia i wzorce zachowań, a kontakt z dzieckiem i budowanie relacji, które proponuję zamiast wychowywania.
Oj tak, mając trójkę dzieci potwierdzam w 100%, że każde dziecko jest inne. Choćby chowane w jednym domu, przez tych samych rodziców. To jest piękne, choć nieprzewidywalne. Niezależnie jednak od tych osobniczych różnic dochodzimy do momentu nastoletniości. Trochę mam wrażenie, że to jest taki moment w życiu rodzica, kiedy można powiedzieć “sprawdzam” – to co zbudowaliśmy przez pierwsze lata relacji z naszym dzieckiem teraz owocuje. Nasz młody człowiek sam zaczyna zmagać się z nowymi wyzwaniami, odkrywa, czasem myślę, że z obawą, nowe możliwości, buduje swoją świadomość. Dużo tego. Jednak wielu rodziców ma wrażenie, że to czas ciężki dla komunikacji, że ciągle trzeba powtarzać to samo, że to nie działa: „Już mu tłumaczyłem” „Już o tym tyle razy rozmawialiśmy” itd.
Jasne, że nie działa, bo nie słuchamy naszych dzieci. Rozmawianie i mówienie oznaczają dla nas często to samo, a tym samym nie są. Wydaje nam się, że z naszej pozycji osoby starszej, odpowiedzialnej i takiej, która przecież “już to przerabiała” możemy zamienić słuchanie naszego dziecka na wygłaszanie kazań, ocenianie, tłumaczenie i logiczne argumentowanie. A tak naprawdę istotę tego, czego nasze dzieci potrzebują zawarł Stephen Covey w jednym z cytatów w swojej książce “7 nawyków skutecznego działania”.
„Pewien ojciec zwierzył mi się:
Nie rozumiem mojego syna. W ogóle nie chce mnie słuchać.
Nie rozumiesz swojego syna, ponieważ on nie chce słuchać Ciebie?
Zgadza się!
Myślę, że aby zrozumieć drugiego człowieka, to ty musisz słuchać jego”.
Nauka słuchania to trudny proces. Nie ma recepty ani przepisu na bycie słuchającym rodzicem. W dzisiejszym szybkim życiu częściej chyba padają polecenia niż dyskusje. Warto zatroszczyć się o słuchanie, pewnie będzie można przeczytać o tym w Twojej książce? Nauczyciele i rodzice skarżą się też, że trudne rozmowy, a szczególnie te, w których werbalizowane są oczekiwania, polecenia czy przypominane zobowiązania łączą się z przewracaniem oczami, odpowiadaniem półsłówkami. Ogólne “zblazowanie” nastolatka oraz wieczne ociąganie, gdy już trzeba wykonać zadanie – to wszystko potrafi mocno zirytować nawet najtwardszego rodzica.
Ja nazywam to “objawami”. W wielkim uproszczeniu, kiedy mamy katar wiemy, że to wina wirusów lub bakterii i nie przyjdzie nam do głowy pomyśleć, że katar robi nam na złość. Kiedy nasze dziecko przewraca oczami, to warto upewnić się, co to oznacza. Zapytać:
„Chyba nie chce Ci się ze mną gadać. A gdybyśmy umówili się, że możesz mi szczerze powiedzieć dlaczego tak jest. Ja nie będę nic mówić, a Ty powiesz mi, jak chcesz, żebym Cię traktowała. Co sprawia, że chce Ci się ze mną rozmawiać. Ja nie wiem, czy dam radę spełnić wszystkie twoje oczekiwania, ale teraz nawet ich nie znam. Obiecuję, że posłucham bez przerywania i wygłaszania kazań”.
Może powiesz teraz, że dziecko i tak nie będzie chciało. Moje doświadczenia mówią, że dzieci są zdziwione nagłą zmianą perspektywy, ale wchodzą w to chętnie i z energią. Jeżeli tak się nie dzieje, to może oznaczać, że zbyt długo już przewraca oczami, a Ty nie odczytujesz tego jako ważnego przekazu i straciło wiarę, że to cokolwiek zmieni. Ja jednak bardzo rekomenduję zmianę paradygmatu – zamiast brać to do siebie, mówić o braku szacunku i niewychowanej młodzieży, dowiedzieć się jakie bakterie lub wirusy stoją za tym “katarem”.
Dziecko to po prostu mały człowiek. Traktujmy je tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. To chyba wiele ułatwia w komunikacji. Moje średnie dziecię (zaraz skończy 11 lat) czasem przychodzi ze smutną miną i żali się „Mamo, bo ja mam taki trudny etap w życiu”. Pewnie nie jestem jedyną mamą, która słyszy takie słowa. Jak mądrze towarzyszyć nastolatkowi w trudnym procesie dojrzewania?
Jeżeli nastolatek przychodzi do Ciebie z takimi słowami, to otwieraj szampana. Nie po to, by go częstować, ale świętować, że jesteś dla niego ważna. Ja jestem przekonana, że najpiękniejsze, co możesz w tym momencie zrobić, to odpuścić sobie wychowanie i stać się właśnie towarzyszem, przyjaciółką własnego dziecka. Wysłuchać bez oceniania i zanim zaczniesz sypać, jak z rękawa radami i rozwiązaniami, zapytać, czy dziecko tego potrzebuje.
Może chce tylko się wygadać, bo wie już, że w słowach wypowiedzianych słychać więcej niż w myślach, a rozwiązanie czasem przychodzi samo. Może chce się wygadać mimo, że na ten moment nie ma rozwiązania. Może chce usłyszeć od nas jak to było z nami, czy my przeżywałyśmy podobne rozterki. Kiedy nie wiemy, czego oczekuje, nie mamy możliwości by mu to dać. To tak, jak gdybyśmy przyszły do kasy na dworcu i poprosiły o bilet nie do Krakowa.
Mam poczucie, że już dawno odpuściłam wychowanie, a dzieci ciągle uczą mnie czegoś nowego.
Obie wiemy, że kary i nagrody nie działają. Jednak wielu rodziców szuka sposobu jak „układać” się z nastolatkiem. Jak robić to szanując swoje własne rodzicielskie potrzeby i granice, a jednocześnie znaleźć gotowość na nastoletnie “NIE”?
To może początkowo wydawać się trudne, ale mnie bardzo pomaga przyjęcie jednego z podstawowych założeń Porozumienia bez przemocy: każde NIE dla czegoś, jest TAK dla czegoś innego.
Kiedy odmowę potraktujemy jako pole do negocjacji, a nie “stawianie się”, to możemy dojść do tego, że np. NIE jest tymczasowe, na najbliższe 5 minut, bo syn kończy level w grze. Albo, że NIE dotyczy np. wyniesienia śmieci, bo to obciach, ale córka chętnie wymieni to na inny obowiązek domowy choćby to było sprzątanie kuwety kota, bo wtedy nikt jej nie widzi i nie ocenia. Wracamy więc jak bumerang do słuchania tego, co dziecko chce nam powiedzieć.
Jeżeli chodzi o kary, to ja zdecydowanie wybieram naturalne konsekwencje. Jeżeli jesteśmy wytrenowani w karaniu, to przychodzi nam łatwo – TV, telefon, wyjścia, to nasz repertuar. Ja przekonałam się, że równie łatwo można wyćwiczyć się w odnajdywaniu naturalnych konsekwencji i korzystaniu z tego, co życie podaje nam na tacy. Początkowo warto pomóc w tym dziecku i wspólnie analizować sytuację. Dostałaś 1 – co teraz możesz z tym zrobić (długa lista możliwości), co chcesz z tym zrobić (lista się ogranicza do kilku pozycji), co ostatecznie zrobisz – wybór rozwiązania.
Wszystko oddajemy w ręce dziecka mądrze towarzysząc, czyli pozostając w dyspozycji bez narzucania. To działa, bo po czasie moja córka po prostu informuje mnie o wyborze, jakiego dokonała, a analizę robi już samodzielnie lub wcale, bo już wie, co jej pomaga, a co nie. Czasem decyduje, że pójdzie napisać poprawę, a czasem mówi, że z tego materiału lepiej nie będzie i postara się na kolejny sprawdzian, kiedy będą omawiać treści bardziej dla niej przyjazne. I ja to akceptuję i doceniam, bo to działa!
Jeśli wydaje Ci się to trudne i nadal uważasz, że kara należy się dziecku, to choć podkreślam, że jestem temu przeciwna, bo to ślepy zaułek, chcę prosić Cię o jedno. Nie dawaj kary zbyt surowej ani zbyt długiej, bo wtedy z dużym prawdopodobieństwem z czasem złagodzisz ją lub zupełnie z niej zrezygnujesz. To prosta droga do utraty autorytetu, bo dziecko wiedząc, że “przejdzie jej”, ani nie uczy się niczego na przyszłość, ani my nie budujemy swojej pozycji kompetentnego rodzica.
Zaufanie, to coś z czym rodzice mają dość duży kłopot. A już zaufanie względem nastolatka wydaje się często idee fixe. Jak to jest z tym zaufaniem i jego granicami?
Tak, to co napisałam powyżej, to również jest zaufanie. Ostatnio zaczęłam postrzegać je nie tylko w kategorii ufania dziecku, ale przede wszystkim bycia godnym zaufania. I paradoksalnie kiedy cofamy szlaban to zaufanie dziecka tracimy. Bo zaufanie, to wiara, że ktoś zrobi to, co deklaruje. Jeżeli więc nie przekonuje Cię rezygnacja z kar, to zastanów się co mówi o Tobie składanie obietnic i wycofywanie się z nich. Nawet, jeżeli obietnicą jest konfiskata telefonu.
Co więcej kiedy obiecujemy dziecku, że dostanie nowy tablet, a potem wycofujemy się mówiąc, że za te wyniki z chemii i fizyki mu się nie należy, to też zapominamy o tym, czym jest zaufanie. Więc jeżeli chcemy zaufać naszemu dziecku, pokażmy radykalnie na czym zaufanie tak naprawdę polega.
Druga strona medalu, to że zaufanie z definicji mamy do kogoś a priori. Nie trzeba na nie zasłużyć, a jedynie je utrzymać. Oczywiście kiedy nasze dziecko nas zawodzi i robi coś innego niż uzgodnione, to traci część naszego zaufania, ale po pierwsze utrata zakłada możliwość odbudowania go, a poza tym pamiętajmy, żeby zacząć od poziomu 100%.
Czyli i tu można powiedzieć o nauce przez przykład. To na koniec powiedzmy jeszcze o czymś znamiennym dla rodziców nastolatków – gdy czas ucieka i czujemy coraz większą niemoc, w niektórych pojawia się nieodparta potrzeba dokręcania śruby…
(Śmiech) już zapomniałam jak to jest… A tak serio, to z takim podejściem zmieniamy rodzinę w korporację, albo – z całym szacunkiem dla korporacji – jesteś coraz lepszy, albo wypadasz poza system lub wypalasz się. Chyba nie tego chcemy dla swoich dzieci.
Szczególnie w kontekście niezaprzeczalnego faktu, że dla okresu dorastania bardziej sensowne jest wydłużanie smyczy, aż stanie się ledwo zauważalną niteczką, taką, która jak w micie o Ariadnie pozwoli naszemu dziecku bezpiecznie do nas wrócić, ale nie będzie narzędziem kontroli i sterowania. Naturalne powinno być więc “odkręcanie śruby” i przenoszenie ciężaru na samosterowność, samodzielność, autonomię i działanie z motywacji własnej dziecka, a nie z zewnętrznego przymusu, ale to już temat na inną rozmowę.
Bardzo dziękuję!
Kim jest Basia Bielanik? Sama o sobie pisze tak…
Kobieta, żona, matka, pedagog, blogerka, przedsiębiorca… To jednak tylko określenia, które służą do uchwycenia nieuchwytnego. Jestem osobą, która na własnej skórze poczuła co to jest niemoc, wściekłość, smutek i ból. Wstałam, bo pomocną dłoń wyciągnął do mnie Marshall Rosenberg – twórca Nonviolent Communication (NVC). Dzień, w którym zaprosiłam do siebie Porozumienie bez przemocy, zmienił wszystko. Wprowadził spokój do mojego serca, a potem do relacji z dziećmi, mężem, innymi ludźmi. Kolejnym, naturalnym krokiem jest dla mnie dzielenie się Mocą i przekazywanie jej dalej. Prowadzę kursy online, grupę wsparcia na Facebooku, warsztaty, spotkania, konsultacje indywidualne i grupowe oraz piszę książkę dla rodziców nastolatków. Możesz mnie znaleźć na blogu www.szkolymocy.pl
Zdjęcie: Basia Bogacka