ZAINSPIRUJ SIĘ
Wszystko zaczęło się od skrzypiec…
Urodziłam się w małej wiosce pod Wolsztynem. Rodzice przez 6 lat zawozili mnie do szkoły muzycznej, czasami i 4 razy w tygodniu. To było ogromne poświęcenie z ich strony. Ja natomiast, po zajęciach w szkole podstawowej musiałam ćwiczyć na skrzypcach, popołudniami jeździć do szkoły muzycznej, a wieczorami odrabiać lekcje (do dwóch szkół)…I tak przez 12 lat.
W Wolsztynie ukończyłam jedynie I stopień szkoły muzycznej. Później zaczęłam naukę w PSM II st. w Zielonej Górze, a do liceum trafiłam do Poznańskiej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II st. im. M. Karłowicza.
Dlaczego o tym piszę…
Najpierw prowincjonalny Wolsztyn, później nieco większa Zielona Góra, w końcu wymarzony Poznań…. Całe dzieciństwo i bardzo wczesne lata dorosłości wraz ze wzrostem moich umiejętności rosły oczekiwania z zewnątrz. Kiedy już udawało mi się zaistnieć na jakimś gruncie, przenosiłam się do większej placówki muzycznej, gdzie zaczynałam walkę na nowo.
Z pozycji szarej myszki, pośród samych zdolnych ludzi wokół, walczyłam o godne miejsce w „muzycznym stadzie”. Przy czym porównanie konkurencji w branży muzycznej do świata zwierząt nie jest tutaj przypadkowe…
perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nauka gry na instrumencie niezwykle kształtuje charakter. Takie cechy jak sumienność, systematyczność i wytrwałość zawdzięczam szkole muzycznej.
Umiejętność występowania przed szeroką publicznością, dzielenia się swoim potencjałem z obcymi ludźmi, a także akceptacji swoich niedoskonałości wykształciła we mnie szkoła muzyczna w procesie edukacji muzycznej.
Z całą stanowczością zachęcam Rodziców do kształcenia muzycznego swoich dzieci. Niekoniecznie w placówkach państwowych, z którymi wiąże się cały szereg zajęć edukacyjnych i wiele innych obowiązków. Domyślam się, że przy dzisiaj narzuconym tempie życia nie każdy rodzic zechce się zdobyć na takie wyzwanie. Chodzi bardziej o kontakt z muzyką, z instrumentem.
Kilka lat nauki, w trakcie których dziecko posiądzie umiejętność gry i podstawowe zasady muzyki, to również szansa na zdobycie szeregu cennych cech, które zaprocentują w przyszłości. Będzie dumne ze zdobytych ciężką pracą umiejętności, które w dalszym ciągu nie należą do powszechnych.
Nie od dziś wiadomo, że nauka muzyki i gry na instrumencie pobudza do działania obie półkule mózgu. Koordynacja ruchów, podzielność uwagi, przetwarzanie informacji – to jedne z niezliczonych umiejętności zdobytych w procesie nauki gry na instrumencie muzycznym.
W końcu, po ukończeniu studiów na wydziale instrumentalistyki Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu rozpoczęłam pracę nauczycielki skrzypiec w PSM I st. w Nowym Tomyślu, w której uczę do dnia dzisiejszego (aktualnie przebywam na urlopie rodzicielskim). Na roku licencjackim rozpoczęłam też prawo na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu.
To miał być zabieg eksperymentalny
Jednak prawo okazało się strzałem w dziesiątkę. Studia trudne i wymagające, ale niezwykle rozwijające.
Podczas pięciu lat prawniczego eksperymentu zaczęłam coraz więcej grać w duecie z moją zdolną siostrą Joanną – wiolonczelistką. Traktowałam to jako odskocznię i powrót do muzycznego świata, w którym chowałam się od dziecka.
Z siostrą gramy naprawdę wszędzie: od poważnych występów dla Władz Uczelnianych i innych instytucji państwowych, po festiwale artystyczne, aż do mini koncertów edukacyjnych dla dzieci w żłobkach i przedszkolach.
Jednak dopiero na urlopie macierzyńskim zaczęłam poważnie myśleć nad „sformalizowaniem” naszego duetu i pracą nad rozpowszechnieniem go szerszej rzeszy osób. Johannah Duo posiada teraz konkretną ofertę artystyczną i istnieje w sieci. Każdy zainteresowany oprawą muzyczną uroczystości ma możliwość wygooglowania nas w Internecie. Wcześniej łapałyśmy zlecenia wyłącznie tzw. pocztą pantoflową. Gramy ze sobą od dziecka i naprawdę rozumiemy się bez nut 😉
We wrześniu 2016 r., krótko po tym jak dowiedziałam się o ciąży, świeżo po uzyskaniu tytułu magistra prawa u wybitnego cywilisty prof. A. Olejniczaka, postanowiłam przystąpić do egzaminu wstępnego na aplikację radcowską oraz rzucić wszystko na jedną kartę i zatrudnić się w Kancelarii Radcowskiej (od razu powiem, że na umowę zlecenie – ten zabieg nie miał na celu wyłudzenia świadczeń, był zabiegiem wyłącznie ambicjonalnym). Niestety zabrakło kilku punktów i marzenie o aplikacji musiałam odłożyć na później.
Od wielu lat odkładałam zatrudnienie w Kancelarii na stałe. Do ukończenia studiów łapałam się dorywczej praktyki i nigdzie nie mogłam osiąść na stałe. Perfekcjonizm, który został wtłoczony w procesie edukacji muzycznej (poziomu akademickiego) przeszkadzał mi w pracy biurowej. Analizując opinie biegłych zastanawiałam się często „ Co ja tu robię? Przecież miałam być muzykiem…”
Żaden wiek nie jest łatwy do przekwalifikowania się
Trzeba bardzo dużo wewnętrznej siły i odwagi, aby przełamać się i spróbować czegoś nowego. Ciągle pojawiają się tzw. argumenty na nie, które w istocie są przykrywką dla naszych lęków i obaw.
Kiedy mówiłam sobie, że przecież jestem w ciąży i powinnam odpuścić nowe wyzwanie w postaci pracy w Kancelarii, wiem, że tak naprawdę usprawiedliwiałam swoje lęki. Byłam przekonana, że sobie nie poradzę. Że to zbytnie szaleństwo rzucać się na głęboką wodę. Że przecież praca nauczycielki jest całkiem ok. Że kocham to, co robię i uwielbiam uczyć. Że chcąc więcej nie doceniam tego, co mam.
Do dzisiaj toczę ze sobą walkę, aby się nie bać. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że największym wyzwaniem dla człowieka jest on sam. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękoma.
Krótko przed porodem zechciałam też ogarnąć pozostałe sfery swego życia. Wspólnie z partnerem wzięłam kredyt, kupiliśmy mieszkanie, wykończyliśmy je od zera i z malutkim noworodkiem wkroczyliśmy w zupełnie nowym miejscu do życia. Do tego partner rozpoczął swoją działalność.
Pamiętam jak w siódmym miesiącu ciąży pomagałam mu ogarniać nowe biuro i myłam podłogi jakimś zdezelowanym mopem! Co to było za szaleństwo. Biuro, nowe mieszkanie, ikea. Codziennie ta sama trasa. Wieczne urządzanie. Bez końca. Tydzień przed porodem podpisywaliśmy akt notarialny przenoszący własność. Totalny wyścig z czasem.
W ciąży myśli się inaczej
Dotychczas zaplanowane i wypełnione po brzegi życie zaczyna być wielką niewiadomą. Zbliżający się termin porodu jest tylko orientacyjny i tak naprawdę do samego końca nie wie się „kiedy to się stanie”.
Dziecko jest tworem wyłącznie abstrakcyjnym. Wszystko jest niby oczywiste, z drugiej jednak strony niewiele można przewidzieć. Pierwsza ciąża kryje za sobą wielką zagadkę.
Mimo wszystko czułam jakąś wewnętrzną siłę, która pozwalała mi działać. Chciałam dopiąć sprawy i zacząć tę nową przygodę w wymarzonym mieszkaniu. Podejrzewam, że gdyby nie ciąża w dalszym ciągu mieszkałabym tam, gdzie wcześniej. Nie odczułabym nagłej potrzeby i chęci by się przenieść. Dobrze nam było tam, gdzie byliśmy.
Wraz z oczekiwaniem na dziecko wzrosły też nasze oczekiwania. Ale myślę, że bardziej myśleliśmy o tym, by zapewnić jak najlepsze warunki do wzrostu naszej córeczce. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że mieszkanie i auto mam dzięki Córce 😉
Co bardziej ciekawe i istotne – gdyby nie oczekiwanie na dziecko i związana z tym odpowiedzialność za nowe życie, nie chciałabym mieć więcej niż miałam do tej pory.
Dlatego wszystkim dzielącym podobne obawy, iż dziecko może stać się pewnym punktem wstecznym w życiorysie zawodowym i organizacji życiowej mogę powiedzieć, że u mnie było zupełnie inaczej. Dziecko stało się niezwykłym motywatorem do działania.
Oczywiście to tylko moje doświadczenie. Absolutnie nie chcę formułować tutaj jakiejś generalnej zasady. Mówię wyłącznie o tym, iż moje obawy w kwestii powyższego zupełnie się nie sprawdziły.
Uwierzyć, że można więcej
Kiedy Róża skończyła 3 miesiące musiałam już poważnie wziąć się za naukę do egzaminu wstępnego na aplikację. Początkowo wykorzystywałam czas poświęcony na karmienie piersią.
Później, kiedy karmienia stawały się krótsze, musiałam korzystać z dosłownie każdej chwili. Wieczory, poranki, drzemki Róży – wszystko poświęcałam na naukę.
Oczywiście musiałam też wykonywać prace domowe, ale nie ukrywam, że nie robiłam afery z powodu grubszej warstwy kurzu na półce. Po prostu na ten czas wyraźnie ustaliłam priorytety. Świat nie zawalił się od jedzenia spaghetti pommodoro trzy razy w tygodniu i niezamiecionych kątów, a ja dzięki temu dostałam się na wymarzoną aplikację.
Aktualnie kończę urlop rodzicielski i organizuję szereg koncertów JoHannah Duo na sezon letni. Pracuję nad stroną internetową i facebookiem. Uczęszczam na zajęcia szkoleniowe i praktyki w Sądach. Karmię piersią w samochodzie, na korytarzach, gdzie tylko jest ku temu sposobność.
Karmienie piersią rzeczywiście trudno pogodzić z aktywnością zawodową. Wymaga to dużego zaangażowania, również ze strony osób trzecich.
Poza tym już wkrótce wracam do kancelarii i będę musiała ponownie zmierzyć się ze swoimi lękami. Uwierzyć w to, że można więcej. Odzwyczaić się od przewidywalnej i komfortowej pracy w szkole. Rzucić się w wir zadań, obowiązków i nowych wyzwań. Uwierzyć, że można więcej.
Nie obawiajmy się zmian
Najważniejsze co chciałam przekazać innym Mamom, a także przyszłym Mamom, to to, żeby nie obawiały się zmian, jakie wiążą się z przyjściem na świat dziecka. Powinny mieć oczywiście świadomość, że zmiany te nastąpią i będą raczej spektakularne, ale niekoniecznie muszą implikować regres czy wyłącznie przestój w życiu prywatnym i zawodowym.
Z moich doświadczeń wynika teza wprost przeciwna, aczkolwiek nie chciałabym formułować takich stanowczych wniosków, gdyż poczynania ludzkie są uwarunkowane wieloma indywidualnymi czynnikami, które sprawdzą się u jednych, a nie znajdą zastosowania u innych.
Doświadczenia związane z porodem i wychowywaniem Dziecka mnie osobiście wzmocniły i sprawiły, że oceniam się dużo lepiej niż kiedyś.
Poród był doświadczeniem, po którym wzrosło moje poczucie własnej wartości jak po żadnym wcześniejszym osiągnięciu. Dowiedziałam się wtedy, że mogę naprawdę wiele. Że potrafię przetrwać dużo więcej, niż mi się wcześniej wydawało.
Trzymam się dewizy życiowej jednego z polskich psychologów współczesnych J. Walkiewicza, iż „stabilność motylka to szpilka”.
Dążenie do stabilności życiowej jest tak naprawdę drogą donikąd i póki tego nie zrozumiemy i nie zechcemy porzucić pozornego poczucia bezpieczeństwa, jaką daje strefa komfortu, ciężko nam będzie sięgnąć po więcej. A przecież warto. Dla naszych dzieci warto sięgać po więcej.
Śmiem stwierdzić, że to nasz niepisany obowiązek. Dla Dziecka jesteśmy przecież wzorem. Nie ma większej inspiracji niż obserwowanie i później powielanie poczynań Rodziców. Pamiętajmy o tym w każdym momencie, gdy dopadnie nas strach. Mnie pomaga.
Zdjęcie: archiwum Hanny