ZAINSPIRUJ SIĘ
Mam na imię Iwona. Jestem mamą dwóch córek. 3 letniej Oli i 6 letniej Madzi. Jestem mamą, która po pojawieniu się pierwszego dziecka pozostała w domu. Ze względu na sytuację rodzinną (mąż pracuje w różnych godzinach, często jest także na delegacjach), do wcześniejszego miejsca pracy już nie wróciłam.
Zagrzebałam się w domowe pielesze
Bycie z dziećmi w domu, choć początkowo wydawało mi się łatwe, na dłuższą metę było trudnym doświadczeniem. Pojawiło się poczucie osamotnienia, zmęczenie związane z byciem dostępną przez 24 h na dobę, monotonia. Wszystko to nasilało się w czasie chorób. A ja chciałam czegoś więcej. Chciałam „coś” robić, tworzyć, działać.
Zajęłam się więc urządzaniem domu i w tym czasie odkryłam maszynę do szycia. Dostałam ją na prezent ślubny od mamy. Pracując, nie miałam zbyt wiele czasu na naukę szycia. Podczas ciąży częściej zaczęłam siadać do maszyny i szycie coraz bardziej mnie pochłaniało.
Wraz z pojawieniem się pierwszej córki skurczył się czas, który mogłam poświęcić na naukę szycia. Nie miałam także miejsca, w którym mogłabym spokojnie usiąść przy maszynie. Śpiące dziecko i stukot maszyny w jednym pokoju, nie dały się ze sobą pogodzić. Szyłam więc w międzyczasie. To pojęcie większość mam zna dość dobrze.
Mam własną pracownię
Gdy przeprowadziliśmy się do nowego domu, zyskałam miejsce do szycia. Moją pracownią był malutki pokoik, w stanie surowym. Nie miało to jednak dla mnie znaczenia. Najważniejsze, że miałam miejsce, w którym mogłam zamknąć się z moją maszyną.
Pozostał, a nawet powiększył się problem czasu. Opiekowałam się już bowiem dwójką dzieci. Nie zawsze zdrowych, nie zawsze zgodnych, a przede wszystkim nie zawsze akceptujących to, że mama chce sobie coś uszyć.
Świat kolorowych tkanin i stukających maszyn
A mama chciała i to bardzo. Bo świat tkanin, tasiemek, stukotu maszyny, kartek z narysowanymi projektami, wciągał mnie coraz bardziej. Początkowo wszystkie przybory do szycia przechowywałam w jednym pudełku. Stopniowo zrobiło się ich dziesięć. Tkaniny na półkach również zaczynały się mnożyć. Pojawiła się także nowa maszyna i overlock.
I tylko doba nie chciała się wydłużyć i czasu, z przeznaczeniem na szycie, nie zakupiłam w promocji.
Poszukiwanie czasu na szycie
Na Waszym portalu zobaczyłam konkurs, w którym można było wygrać sesje coachingowe z Joasią Baranowską. Od razu wiedziałam, że to konkurs dla mnie. Szczęśliwie wygrałam go (zobacz, co Iwona wtedy napisała) i tak rozpoczęłam pracę nad moim wyjściem z pieleszy.
Rozpoczęło się poszukiwanie w moim życiu czasu na szycie. Już nie miał być to czas wykradziony, nie miał to być „międzyczas”. Miał być to czas konkretny, w którym będę mogła uczyć się szycia, realizować swoje projekty. Przebywać w świecie, który dawał i daje mi wiele radości.
Poszukiwanie czasu zakończyło się sukcesem. Udało mi się zorganizować opiekę nad dziećmi. Spędzały one ustalony czas z opiekunką. A ja spędzałam go w moim świecie.
Czas rozwoju
Wtedy już mogłam nacieszyć się szyciem. Mogłam podjąć próby uszycia tego co kiedyś narysowałam na kartkach lub przechowywałam w swojej głowie. Zainteresowałam się także blogowaniem i fotografią. Zaczęłam też myśleć o własnej firmie. Pojawiła się już także nazwa mojej marki – Szycioteka. Po pewnym czasie zarejestrowałam swoją działalność, a decyzję o otworzeniu firmy przyśpieszyła otrzymana dotacja.
Szycioteka jako firma
Prowadząc już działalność uczę się wielu nowych rzeczy. Obracam się wokół tego, co kocham, czyli tkanin, projektów, maszyny. Wciąż interesuję się wystrojem wnętrz, dlatego projektuję i szyję produkty, które mają ozdabiać domy i mieszkania moich klientów. Wiem, że tekstylia potrafią wprowadzić do domu nową porę roku, zmienić charakter wnętrza, a przede wszystkim sprawiają, że otoczenie staje się bardziej przytulne.
Nowe cele
Obecnie, w związku z rozwojem firmy pojawiały się nowe cele, które chcę zrealizować. Pomaga mi w tym mentorka. – Joanna Berendt. Nadszedł czas na zmiany, które często nie są łatwe. Korzystanie z pomocy z zewnątrz, jest według mnie bardzo cenne i na pewno ułatwi realizację tego, co zamierzam. Szczególnie w okresach zmniejszonej motywacji.
Bo ona się zmienia. Szczególnie na początku zachowywała się tak, jakby skakała po sinusoidzie. Od euforii – „ mogę wszystko, chcę, działam, to na pewno się uda”, do zniechęcenia – „nic mi się nie chce, nie mogę, nie umiem, nie dam rady, to nie ma sensu”. Obecnie sinusoida nie ma już aż tak wielkich odchyleń.
Warto działać
Pisząc ten list przypomniałam sobie swoje początki związane z szyciem. Swoje pierwsze marzenia, które pojawiały się odnośnie prowadzenia działalności. Obecnie te marzenia przeradzają się w rzeczywistość. Nie stało się to jednak od razu (a naprawdę początkowo łudziłam się, że tak się stanie!). Są okresy, gdy wszystko przyśpiesza, gdy widać efekty moich działań, gdy widzę wyraźne kroki w przód. Są jednak też takie, gdy wszystko spowalnia, a wszelkie działania wydają się bezowocne.
Powoli zaczynam już akceptować ten stan rzeczy. Robić swoje, działać, uczyć się na błędach i wyciągać wnioski. Odnalazłam to, co chcę robić w życiu. I daje mi to wielką radość.
I tutaj mój apel do mam:
szukajcie, próbujcie, działajcie, sięgajcie po wsparcie, ćwiczcie wytrwałość, cierpliwość, róbcie kroczki do przodu w tym, co chcecie robić w życiu. Spoglądając wstecz, uznacie, że było warto.
Teraz mogę już powiedzieć, że jedną nogą wyszłam z pieleszy. Drugą wciąż w nich jestem i do końca nigdy nie chcę ich opuścić. Bo są one najważniejszą częścią mojego życia. Szycie jest zaraz po nich :).
Iwona Koch
www.szycioteka.pl